Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /public_html/plugins/system/articlesanywhere/src/Replace.php on line 61

Małgorzata: Można powiedzieć, że Pani rodzina jest związana z Hałcnowem z dziada pradziada...

Eugenia: Tak, to prawda. Urodziłam się w Hałcnowie, moi rodzice również pochodzą z Hałcnowa, podobnie jak mój dziadek Michał Olma, który był właścicielem młyna, znajdującego się niedaleko granicy z Janowicami. Niestety podczas I wojny światowej dziadek zginął, a babcia Katarzyna wyszła ponownie za mąż.

 

- Jakie były losy rodziny?

- Tato urodził się w 1905 r. i swoje lata dziecięce i młodzieńcze spędził, że tak powiem, w cieniu koła młyńskiego. Następnie uczył się za stolarza, najpierw u Salezjanów w Oświęcimiu, a potem u stolarza Sroki w Białej. Zresztą po zakończeniu praktyk, pracował właśnie u Sroki, wyrabiając różnego rodzaju meble. Tato przez cały czas, chodził z Niklówki do Białej na nogach. Trzeba przyznać, że był naprawdę dobrym stolarzem i bardzo wiele rzeczy potrafił sam zrobić. W domu, który postawił własnym nakładem sił, wykonał całą stolarkę okienną. Było to nie lada wyczynem, biorąc po uwagę ówczesne przedwojenne czasy i brak wszelkich materiałów.

- A jeśli chodzi o Pani mamę?

- Moja mama Rozalia, z domu Skotnicka, była typową gospodynią domową. Zanim wyszła za tatę Józefa, pracowała w garnczarni. Był to stary przedwojenny zakład w Bielsku, który zajmował się produkcją garnków. Po ślubie mama zajęła się domem i wychowaniem dzieci, a pracy było aż nadto przy całym gospodarstwie.

- Jak wspomina Pani najmłodsze lata?

- Jak byłam całkiem małą dziewczynką, to chodziłam do ochronki, prowadzonej przez siostry w hałcnowskim klasztorze. Siostry prowadziły również dom dziecka. Byłam pod wrażeniem Mateczki przełożonej, która przesiadywała zazwyczaj na balkonie w starym klasztorze. Ponadto pamiętam, że jedna z opiekujących się nami sióstr nazywała się Agnela. Ta ochronka, to była jedna sala, która służyła i do zabawy i jako stołówka. Siostry uczyły nas wierszyków i przygotowywały z nami przedstawienia na różne okazje, np. na 3 Maja mieliśmy występy w Kółku Rolniczym. Kiedy były urodziny lub imieniny księdza z parafii, dzieci również uczyły się wierszyków i składały życzenia. Przypominam sobie, że mówiłam jeden dla ks. Brzyckiego, podczas uroczystości w przyklasztornym ogrodzie.

- Co mogłaby Pani powiedzieć o czasach szkolnych?

- Jako starsza dziewczynka rozpoczęłam naukę w szkole, której dyrektorem był Kazimierz Lankosz. Bardzo dobrze go wspominam. To był mądry człowiek, który miał podejście do dzieci. Potrafił tak dobrze wytłumaczyć rachunki, że nawet ci najmniej zdolni uczniowie rozumieli o co chodzi. Poza tym cudownie grał na skrzypcach! Niestety, niedługo po rozpoczęciu nauki wybuchła wojna. W czasie wojny dzieci nie chodziły do szkoły. W Hałcnowie była tylko niemiecka szkoła, a polska w Janowicach, ale to było za daleko, żebym mogła do niej chodzić. Szkoła w Hałcnowie została ponownie otwarta po zakończeniu okupacji. Wtedy trzeba było wszystko nadrabiać i zostały utworzone tzw. klasy w „ciągu”, gdzie młodsze dzieci chodziły ze starszymi. W jednym roku szkolnym robiło się dwie klasy.

- Co jeszcze utkwiło Pani w pamięci z tamtego okresu?

- Jak już wspomniałam do mojej rodziny należał stary młyn wodny oraz stawy rybne. Dla mnie, jako dziecka, fascynujące było to ogromne koło młyńskie, widoczne z daleka. Często, przychodząc do babci w odwiedziny, bawiliśmy się w pobliżu młyna, który był bardzo ważny dla społeczności Hałcnowa i okolic. Poza tym, z moich przeżyć wspominam przygotowania do Pierwszej Komunii Św., która odbyła się podczas wojny. Przygotowywał nas do niej ks. Paweł Skiba, który, mimo, że było to zakazane, uczył nas po polsku. My dzieci, nie do końca byłyśmy świadome, że ksiądz Skiba robił to również z pewnym ryzykiem, bo wtedy nie można było posługiwać się językiem ojczystym.

- Pamięta Pani jakieś ciekawe tradycje związane z Hałcnowem?

- Wracając jeszcze w przedwojenne czasy, pamiętam jak chodziłam na Mszę Św. do hałcnowskiego kościoła, ubrana w strój krakowianki, a moja mama miała tradycyjny strój hałcnowski, który składał się ze spódnicy, fartucha i jakli.

- Jakli?

- Tak, jakla to był taki kaftan, czy też może bardziej ciemna, zdobiona tunika, którą zakładano na wierzch. Dodatkowo, bardzo ważną częścią stroju była chustka zawiązywana na głowie, która koniecznie musiała być jedwabna i sztywna. W zimie natomiast nie nosiło się płaszczy. Kobiety ubierały tzw. odziewaczki, wyglądało to jak cienki koc ozdobiony frędzlami, w kratkę albo w paski, który składało się jak chustę i zarzucało na ramiona, a jak było bardzo zimno to i na głowę. Poza tym ciekawe było to, że większość kobiet chodzących do kościoła nosiło w rękach książeczki do nabożeństwa. Prawdopodobnie było to spowodowane brakiem torebek, ale był to również jakiś charakterystyczny element tamtych czasów.

- Co jeszcze szczególnie miło Pani wspomina?

- Z takich moich tradycji mogę wspomnieć, że na Święta Wielkanocne piekliśmy baranki, które potem, ozdobione gałązkami mirtu wstawiano do okna. Poza tym utkwiła mi w pamięci tradycja hałcnowskich odpustów w lipcu, kiedy to ludzie ciągnęli ze wszystkich stron na przystrojonych wozach. Gościło się ich po domach i w stodołach. Hałcnowianie byli bardzo gościnni. Przyjeżdżały wtedy karuzele: jedna z nich, ta większa, nazywała się „motorówka”, były to siodełka na łańcuchach. Mieliśmy wtedy ogromną frajdę!

- Wspominała Pani również o pracy w jednym z zakładów funkcjonujących niegdyś w granicach Hałcnowa?

- Tak, pracowałam w rozlewni wody do picia „Złota rosa”, późniejszej rozlewni win owocowych „Ondraszek”, która znajdowała się w starym dworze Bartkego. Zresztą najpierw powstała tam spółdzielnia produkcyjna, potem lecznica dla zwierząt, aż wreszcie utworzono rozlewnię. Pamiętam jeszcze, jak sadziliśmy porzeczki i drzewa owocowe, z których później wytwarzano to wino. Wino rozlewało się ręcznie, był to taki rodzaj manufaktury, czasem ta praca nie należała do lekkich, bo często trzeba było dźwigać ciężkie transportery.

- Wiem, że zna Pani ciekawostkę, dotyczącą pochodzenie nazwy Hałcnów.

- Tak, jest taka historia o tym, że przybyło dziesięciu osadników, którzy się tutaj osiedlili. Zabrali ze sobą cały dobytek. Zamieszkali na tym terenie jednak tęsknili za rodzinnymi stronami. Powiadano, że nawet psy tęskniły i często ujadały „hał, hał”, stąd w nazwie Hałcnów pierwszy człon to „Hał” zaś drugi człon „cnów” pochodzi od „cnić” czyli właśnie tęsknić. W ten sposób tłumaczono sobie tę „dziwną” nazwę.

- Pani Eugenio, moje ostatnie pytanie: ma Pani jakieś wspomnienie związane z Karolem Wojtyłą?

- O wyborze Karola Wojtyły na Papieża dowiedzieliśmy się z radia. Było to wielkie zaskoczenie i ogromna radość. Myśmy go tu przecież widywali w Hałcnowie, jak przyjeżdżał do rodziny. To była osoba w pewien sposób nam bliska, Ktoś z nas. Poza tym Polak – Papieżem! Zresztą coś w tym jest. Rodzina Wojtyłów była poniekąd nowatorska: do dziś pamiętam, że pani Wojtyłowa, była pierwszą kobietą w Hałcnowie, która jeździła motorynką!

- Bardzo Pani dziękuję za interesujące wspomnienia i życzę dużo zdrowia oraz pogody ducha na codzień.